Topos 5-6 (36-37) 1997

Ludmiła Marjańska

"Mój życiorys? Szkic tylko:
codziennie od nowa
żyć zaczynam
i życie z życiem się przenika
dawnym, przyszłym, dzisiejszym,
własnym, cudzym, twoim."

Ten fragment z wiersza "Życiorys", zamieszczonego w tomie "W koronie drzewa" 1979, mówi o poezji Ludmiły Marjańskiej rzecz chyba najważniejszą. To jest liryka świadomie i aż bezradnie otwarta, "codziennie od nowa" wszystkimi zmysłami ciała, wierną pamięcią i całą swoją ciepło-refleksyjną duchowością budząca się do świata, który przez to jest cudowny i absorbujący, że w nim "życie z życiem się przenika", że przenikają się czasy, osoby, własne i cudze sprawy, doświadczenia i życiorysy. Ten napór świata, także świata kultury i aprobowanych poezji, w którym wszystko dzieje się "przed wiekami, przed chwilą", onieśmiela, a niekiedy nawet wypiera poetyckie "ja" autorki, z jej własnego "pamiętnika artysty" (Norwid) zostawiając "szkic tylko".

Ale bo też Ludmiła Marjańska - która jest znakomitą tłumaczką wielu nieraz krańcowo odmiennych poezji! - wcale nie chce być natarczywie "własna", oryginalna czy choćby inna za wszelką cenę, zwłaszcza za cenę przytłaczania sobą oryginalności lub inności cudzych. Ona po prostu nie nadaje się do tego. Jest osobowością delikatną i w jakiś naturalny sposób pokorną, wsłuchującą się w drugich. Dlatego chętnie gości w swoich wierszach to któregoś ze skamandrytów, to znów zachwyci się poetycką tonacją Anny Kamieńskiej (tej poetce towarzyszyła swoją wierną przyjaźnią do ostatniej chwili jej życia), a nawet zręcznie dopuści do głosu, na przykład w wierszu z incipitem "XXX Niczyjej już starości...", obcą, zdawałoby się, poetykę niedawnych lingwistów.

Bo od pierwszego tomu, od wydanych w 1958 roku "Chmurnych okien", aż po ostatni zbiór "Blizna" (1986), Marjańska buduje swoje sytuacje liryczne w rozległej przestrzeni od klasycznego rygoru rytmiczno-rymowego aż po kolokwialną swobodę wiersza wolnego. Nie słowo słowu ma się tu dziwić, ale świat światu. Realny świat przyrody, żywiołów, historii i kultury ma się przeglądać w coraz bliżej podsuwanym mu zwierciadle własnej tajemnicy, tajemnicy, która w nowych wierszach Ludmiły Marjańskiej ujawnia swe oblicze już nie tylko filozoficzno-egzystencjalne, ale - poprzez coraz częstsze i głębsze odniesienia do Pisma Świętego - także oblicze metafizyczno-biblijne.

Na to wszystko własne "ja" poetki nakłada się lekko jak poblask, który chce tylko rozjaśniać i wiązać w żywą całość strukturę wiersza. A jest to często - może właśnie za sprawą owej życzliwej otwartości? - wiersz iwaszkiewiczowsko przejrzysty, prosty i mądry.

Teresa Ferenc i Zbigniew Jankowski

O sobie...

Poezja to jest złoty szerszeń,/co kąsa, więc się pisze wiersze" - mówił Konstanty Ildefons Gałczyński i miał rację. Choć nie jest to tak ostatnio modne "ukąszenie heglowskie", potrafi być doskwierające i nie zostawia w spokoju, póki ukąszony zapuszczonego jadu nie przeleje na papier.

Z poezją zetknęłam się wcześnie: na imieniny czy pod choinkę dostawałam przeważnie tomik wierszy, wydany przez Jakuba Mortkowicza. Wcześnie też zaczęłam pisać, ale traktowałam raczej to jako zajęcie raczej wstydliwe i nie zobowiązujące. Nie pisałam wierszy patriotycznych - a trzeba pamiętać, że moja młodość przypadła na lata okupacji - ani, już po wojnie, awangardowych. Moimi mistrzami byli skamandryci i Leopold Staff, a wiersze musiały mieć rytm i rym.

Kiedy w latach pięćdziesiątych zetknęłam się ze Związkiem Literatów, nic właściwie z tego nie wynikło. Daremnie Jerzy Putrament próbował wciągnąć mnie w swoją socrealistyczną orbitę, Daremnie Julian Przyboś chciał uczynić ze mnie swoją uczennicę. Awangardowe wiersze pisane "pod Przybosia" nie udawały mi się zupełnie. Jedyną pamiątką koniaków z mistrzem jest mój przekład wiersza Rilkego "Kochająca" w tomie redagowanym przez Przybosia.

Nadal ufająca skamandrytom, posłałam kilka wierszy Julianowi Tuwimowi po jego powrocie do kraju. Rozbawiło go bardzo stwierdzenie, że "mnie przecież nie unieśmiertelni/befsztyk smażony na patelni" i odpisał mi kilka miłych słów. Później poznałam go osobiście, zaprosił mnie na rozmowę do wspaniałego gabinetu przy Nowym Świecie 25, ale był to już czternasty 1953 roku, więc go już więcej nie zobaczyłam (zmarł dwudziestego ósmego).

Zdana na siebie, czytałam dużo, pisałam źle, ale z uporem. I tak w 1958 roku udało mi się wydać pierwszy zbiorek "Chmurne okna".

Jednak pisania wierszy nie nauczył mnie ani Przyboś, ani Tuwim, ani nawet przyjazny młodym Jan Śpiewak, który dziwił się, że wojna nie znalazła się w moich wierszach. Pisania nauczyło mnie doświadczenie. Zrozumiałam, że wiersze wyrastają z przeżyć, z pamięci, z doznań, z tego wszystkiego, co nas spotyka. Powstają z głębi nas samych i domagają się wyrazu.

Lubię nadal strofę klasyczną, ale "złoty szerszeń" jest kapryśny: często wiersz nie może się w niej zamknąć. Pozwalam mu wtedy płynąć, jak mu się podoba - i to on prowadzi myśl i rękę. Wiersz - czy może Ktoś, kto zmusza nas do zapisywania słów?

Ludmiła Marjańska

Ludmiła Marjańska, poetka, pisarka, tłumaczka. Ur. 1923 w Częstochowie. Mieszka w Warszawie. Absolwentka anglistyki na UW. W latach 1957-1979 redaktorka audycji literackich w Polskim Radiu. Stypendystka: Univ. of Washington, Seattle 1960-61 oraz Dept. Stanu USA 1980 i 1987. W ub. kadencji - prezeska ZG SPP. Wydała zbiory wierszy: "Chmurne okna" (1958), "Gorąca gwiazda" (1965), "Rzeki" (1969), "Druga podróż" (1977), "Blizna" (1986), "Dmuchawiec" (wiersze dla dzieci, 1984) - oraz kilka powieści. Do świetnie tłumaczonych przez nią autorów anglojęzycznych należą m.in.: Robert Burns, Theodore Roethe, Elizabeth Browning, Margaret Forster, Mariannę Moore, Richard Wilbur, Edwin A. Robinson, William Butler Yeats. Za przekład i twórczość własną otrzymała Ludmiła Marjańska kilka znaczących nagród.

 

Ewa I

Ezechielu, proroku, trwaj
na straży moich złudzeń.
Przechowaj moje kłamstwa,
odrzucaj prawdy cudze.
Pod jabłonią w rajskim ogrodzie
będę targować się z wężem;
jeśli zapewni mi raj
archanioła Gabriela zwyciężę.
Nie pozwolę się wygnać na ziemię,
nie wyrzeknę się swojej nagości.
Będę dźwigać moich grzechów brzemię
i zostanę w moim raju sama,
w imię grzesznej miłości -
aby ocalić Adama.

 

Ewa II

Dwieście lat świetlnych spada na powieki.
Płoną pociągi. Wylewają rzeki.
Świat pod tym światłem puchnie, wzbiera, pęka.
Próżno chcę go ocalić: okruchy mam w rękach.
Rażona jaskrawością ślepnę i upadam.
Czas wrócił do początku.
Obok mnie jest Adam.

 

Konfesjonał

pamięci Anny Kamieńskiej

"Dostajesz rozgrzeszenie ze swojego snu",
powiedziała ze śmiechem
jasnym jak ona sama.
Potrafiła zrozumieć, bo i ona chciała
przez dzień przemknąć i do snu pośpieszyć
jak do zacisznej nory,
zapaść w nią, zasnąć,
w ciemność się owinąć,
grzech i śmiech nawlec
na sznur nocnych godzin.
Tej, która odpuściła grzech
śnionej miłości,
nie ma. Jej dom zamknięty
jak wystygły kościół.
Zawarte skrzydła
konfesjonału.

 

Śmierć Matuzalema

pamięci Juliana Stryjkówskiego

Widział już wszystko: Jehowę w obłoku,
śmierć bogów, nędzę Hioba,
skamieniałą Niobe.
Żyd - wieczny tułacz - wędrował przez wieki
i kontynenty, dźwigając z uporem
ciężar wpisany w twardy dysk pamięci.
Odczytywał powoli znaki zgasłych spojrzeń,
okna synagog i głosy z ciemności,
w blasku świec chanukowych szukał śladu proroctw,
zwiastujących zagładę narodu. Trwał twardo
trzymając pióro w palcach tak wychudłych,
że kostki lśniły przez pergamin skóry,
a lśnienie przenikało litery i znaki
tworząc księgi przeszłości.
To lśnienie zostało.

 

Jeszcze tyle muszę się nauczyć

Naucz mnie odchodzenia
od zielonych lęgów.
Jeszcze wciąż ziemia zbyt bliska
i nie umiem pozbyć się lęku,
Po mchu leśnym chodziłam
i po ostrych ścierniskach,
niemowlęta nosiłam w ręku.
I nic nie wiem
Nie umiem chodzić powoli
po gęstych od spalin ulicach.
Jeszcze tyle muszę się nauczyć,
niepoprawna, chaotyczna uczennica.
Naucz mnie, naucz szybko,
nie mamy zbyt wiele czasu,
i obiecać niewiele mogę.
Najważniejsze: jakie znaki drogowe
prowadzą przez Mleczną Drogę?

 

Drzewo szczęśliwych żółwi

My, rozdzieleni morzem, rozłączeni ziemią -
żółwie w skorupie twardej, z której łeb
wysunięty na moment cofamy ze strachem -
zamknięci w obcych miastach, cuchnących benzyną
i ludzkim potem, nie na Galapagos,
gdzie moglibyśmy płodzić żółwie dzieci
i pływać w oceanie niebieskich radości -
pełzamy ulicami, schodzimy do metra,
suniemy podziemnymi tunelami złudzeń,
że przebijemy się do wspólnej wyspy
pośrodku oceanu pod jedyne drzewo
- nie palmę i nie sosnę,
nie dąb, nie sekwoję -
drzewo niewiedzy złego i dobrego,
zakorzenione w chmurach
drzewo szczęśliwych żółwi,
w którego cieniu zrzucimy
ziemską skorupę.

28.VIII.96

Ludmiła Marjańska